Babia Góra czekała na nas już długo. Otworzyli nam góry i ruszamy na szlak.
Czas najwyższy, bo już w domu usiedzieć się nie dało.
Na tą wieść reakcja mogła być tylko jedna: w najbliższy weekend trzeba wrócić na szlaki! Pod tym wezwaniem błyskawicznie zmontowała się silna – aczkolwiek kameralna z racji antykorona obostrzeń – grupka. Pandemiczny górski “post” wypadało zakończyć z przytupem, dlatego za cel obraliśmy Królową Beskidów.
Niedzielnym rankiem, nie zważając na nieludzko wczesną porę, we dwa auta ruszyliśmy na Przełęcz Krowiarki. Była 9 rano, ale już na pierwszym parkingu był komplet i samochody trzeba było zostawić na tym niższym, który także z każdą chwilą zapełniał się coraz bardziej.
Co do planowanej trasy to bez wydziwiania obstawiliśmy wersję “klasyczną”: Krowiarki – Sokolica – Diablak – Przełęcz Brona – Markowe Szczawiny – Krowiarki.
Ludzi na szlaku umiarkowanie sporo (jak na pogodną niedzielę). W zasadzie to spodziewałem się dużo więcej – z racji pierwszego po otwarciu gór weekendu, ale ponoć w sobotę było tłumniej, to jakoś to się na dwa dni rozłożyło. Poza tym: część ludzi pewnie nie uwierzyła, że znowu tak po prostu można sobie pójść w góry – i zostali w domach.
Śniegu niewiele zostało, ale na podejściu i zejściu przydały się raczki, bo szlak miejscami był mocno oblodzony. Natomiast na samej grani w większości jest już wytopiony. No i nawet nie wiało jakoś specjalnie mocno – jak to ma w zwyczaju na Babiej. Pogoda trafiła się optymalna: ani za zimno, ani za gorąco; słońce tylko sporadycznie przysłaniały jakieś zabłąkane obłoki. Pół godziny na szczycie poświęciliśmy na popas i foto sesję, po czym spacerowym cały czas tempem zaczęliśmy schodzenie. Na zachodnim zboczu było śniegu trochę więcej, to i zabawa się zrobiła w stylu: zjazd na dupolotach bez dupolotów.
Schronisko na Markowych zamknięte na głucho, choć niektórzy liczyli na “catering”. Niebieski szlak powrotny to wiadomo: monotonny….”daleko jeszcze?” Za plecami znika nam Babia Góra,
Na Krowiarki wróciliśmy po ok. 6 godzinach, wybitnie usatysfakcjonowani i pełni już planów na następne weekendy.
I to by było na tyle na ten pierwszy popandemiczny czas.
Grzegorz Grochu