Fundacja 4 Kontynenty
Girona

Girona – nasz pierwszy przystanek

Po bardzo długich przygotowaniach, gromadzeniu sprzętu, doktoryzowaniu się w topologii okolic, które chcemy zwiedzić, nadszedł wreszcie wielki dzień. Wyruszamy!

Girona  – miasto otoczone kamiennymi murami miejskimi, z dostojną katedrą w samym sercu. Urocze zakamarki, place oraz tradycyjne wąziutkie ulice, w których nie zmieści się dwójką ludzi pokaźnych rozmiarów. Palmy, wszędobylski (kwitnący obecnie) rozmaryn oraz kaktusy o kształcie gigantycznych pająków. To właśnie tu przyszło nam zacząć. 

Strzałem w dziesiątkę okazało się skorzystanie z couchsurfingu (dla niewtajemniczonych, to portal zbierający ludzi, którzy chcą gościć podróżników w swoim domu). Po raz pierwszy korzystaliśmy z jego możliwości. Nasz host (gospodarz) – Robert to rezolutny katalończyk dobrze mówiący po angielsku. Odebrał nas z przystanku, zaprowadzil do domu i zaproponował nocny spacer po mieście. 

Jeżeli będziecie zastanawiać się nad wyborem couchsurfingu – nie wahajcie się. Robert zafundował nam fantastyczny kawałek wiedzy historycznej, współczesnej, topologicznej i gastronomicznej dotyczącej Girony i całego regionu. 

Drobne ciekawostki cieszą:

  • Katalończycy na śniadanie zamiast masła wsmarowywują w pieczywo połowę pomidora specjalnego gatunku (dającego się przechowywać w odpowiednich warunkach nawet pół roku),a następnie dodają kilka kropel oliwy. Pomysł kupiony- od tej pory masłu i masło podobnym mówimy NIE. 
  • Pewnego dnia do naszej uroczej Girony przybył cały plan filmowy Gry o Tron. Ciekawostka dla fanów (od nas  – również fanów ). Połowa starówki została zamknięta, aby naga Cersei  Lannister z ogólną głową mogła kroczyć jej ulicami w „pochodzie wstydu” dla odkupienia swych win. Schody katedry w Gironie zastąpiły nam schody przed wielkim septem w Kings Landing. Powstał pomysł, aby Rafał odegrał rolę Cersei w celu wykonania niezapomnianej sesji zdjęciowej, jednak ze względu na warunki pogodowe mogłoby to być mało widowiskowe. 
  • Jeżeli przyjedziecie do Girony, musicie dać się ponieść tutejszemu zwyczwyczajowi . Na jednym z placów znajduje się niewielka figurka lwa, która trzyma się kamiennej kolumny. Robert wytłumaczył nam, że nie można tu być i nie podtrzymać odwiecznej tradycji. .. całowania lwa w tyłek. Aby każdemu umożliwić spełnienie powinności  (lew trzyma się kijka na wysokości 3m), zbudowane zostały specjalne schody stalowe,dzięki czemu nawet dzieci mogą dosięgnąć zadniej części figury.  Na zdjęciach widać lekkie wahanie i niedowierzanie w oczach Rafała, jednak aby nie obrazić gospodarza tradycji musiało stać się zadość .

Podsumowując, udało nam się fantastycznie rozpocząć tripa. Przekonałam się, że 3 semestry nauki hiszpańskiego wystarczają, żeby kupić 200 gr szynki serano, bułę i 3 piwa. Rafał twierdzi, że każdy dałby radę, wykonując zamaszyste gesty w kierunku pożądanych produktów, posiłkując się przy tym wykrzykiwaniem samogłosek (e,a), jednak fakt pozostaje faktem- Hiszpania trochę mnie rozumie. Rzecz miała się „delikatnie” inaczej w przypadku próby wyjścia z lotniska w Sao Paulo (na którym aktualnie przebywamy w oczekiwaniu na lot do Buenos). Brazylia rozumie mnie trochę mniej, ale to już zupełnie inna historia. 
Na koniec dobre rady Wujka Rafała:
– Mając lot trwający 11,5 h (jak my) ŚPIJ – możesz korzystać z dobrodziejstw poduszek i kocy oferowanych przez przewoźnika. Nie oglądaj 4 filmów, jakbyś nigdy nie widział telewizora. Bo później będziesz odsypiał (widok poglądowy na ostatnim zdjęciu).

udostępnij wpis