9 września, wczesnym rankiem wyruszyliśmy w długa podróż z Krakowa do Skagen – nadmorskiej, duńskiej miejscowości. Miejsca, gdzie morze Bałtyckie wita się z Północnym. Wiele godzin spędzonych w zaształowanym po brzegi busie zbliżyły do siebie grupę ludzi, którzy zaraz mieli stać się jednym ciałem – załogą SY Xela. W porcie zawitaliśmy tuż przed świtem. Jedni łapali ostatnie chwile snu, podczas gdy ci najwytrwalsi udali się przywitać z morzem, które przez najbliższe dwa tygodnie dzielnie znosiło nasze towarzystwo, dając nam spełnienie i nie ograniczoną radość żeglowania.
Nasze wczesnoporanne towarzystwo dzielnie zniosła także załoga kpt Marka Rajtara – humanitarnie poczekaliśmy ze zrobieniem im pobudki do przyzwoitej godziny oraz w geście żeglarskiego miłosierdzia, nie odebraliśmy im ich ostatniego w tym rejsie jachtowego śniadania. Zgodnie z planem odebraliśmy jacht o godz. 9:00, żegnając poprzednią załogę – rozpoczęliśmy nasza morską przygodę. Pierwszy dzień był dniem luzu. Zaształowaliśmy nasze rzeczy, zapoznaliśmy się z jachtem i odpoczęliśmy po męczącej podróży.
Drugiego dnia, zaraz po przebudzeniu mogliśmy wreszcie poczuć po co żyjemy!!! Ryczący wiatr zdradzał nam, co też nas czeka, gdy tylko miniemy bezpieczne główki portu… Naszym celem był Varberg. Neptun nie odpuścił…
Dając nam 6B, upomniał się o należyte mu honory! Varberg okazał się miejscem reperowania pierwszych szkód. Gitara dostała nową strunę, a dziewczyny z naszej załogi okazały się najlepszymi żagielmistrzami na świecie. Za dnia trasa z Varbergu do Kopenhagi minęła nam spokojnie i leniwie- w rytmie szant, w akompaniamencie gitary, silnika i próbujących dojść czasem do głosu żagli. W godzinach nocnych Neptun znów przypomniał nam o swoim istnieniu.
Zmieniający się co chwilę kierunek wiatru pozwolił nam poczuć smak żeglarstwa. Ciągła zmiana halsu skutecznie stawiała na nogi śpiących pod pokładem załogantów. Kopenhaga urzekła każdego. Jednych po raz pierwszy, drugich po raz kolejny. Mieliśmy wspaniała przewodniczkę – Elize . Nasza sympatyczna koleżanka pokazała nam miasto, opowiedziała kilka ciekawych anegdot i legend. Z Kopenhagi obraliśmy kurs w kierunku Falsterbokanalen – czyli z premedytacją postanowiliśmy trochę „pomieszkać” pod mostem. Kanał Falsterbo znajdujący się pomiędzy Danią a Szwecją ma długość 1 Mm. Wejścia z obu stron osłonięte są obszernymi awanportami. W całym kanale obowiązuje ograniczenie prędkości do 5 węzłów oraz zakaz używania kotwicy. Od strony południowej znajduję się pokaźny, betonowy most zwodzony. Pod mostem nie ma możliwości aby przepłynęły nawet najmniejsze jednostki. Należy czekać na otwarcie. Okolice kanału są wspaniałym miejscem do zwiedzania i rekreacji. Następnym, trochę nieoczekiwanym celem naszej żeglugi było Sassnitz. Ale, czyż to nie jest cudowne w żeglarstwie, że port, do którego się dopłynęło, nie zawsze musi być portem, do którego się zmierzało? Niewielka, nadmorska niemiecka miejscowość’ otoczona klifami i dość trudnym podejściem do portu – zwłaszcza w godzinach nocnych – naszą uwagę zwróciły liczne ukryte w morzu skały. Sassnitz było także miejscem, gdzie do załogi dołączyła jedenasta osoba – tajemnicza Amba. Nikt jej nie widział, nikt jej nie słyszał, ale każdy wiedział, że jest to ktoś kto niepostrzeżenie podkrada nam nutelle, kawę i zapalniczki! Opuszczając Sassnitz, pożeglowaliśmy w kierunku Polskich wód Bałtyku, kolejno goszcząc w portach Kołobrzegu i Władysławowa, obserwując piękną, rodzimą linię brzegową naszego kraju, kończąc naszą przygodę po 17 dniach w Górkach Zachodnich…
Katarzyna Jugo