Dnia 22-24 stycznia wraz z ekipą 4 Kontynenty wybraliśmy się w Tatry Zachodnie na mały trekking oraz integrację. Trasa jaką zaproponowałam miała być bezpieczna, łatwa, przyjemna a zarazem pouczająca 🙂
Żeby nie tracić czasu i wystarczająco wcześnie rano wyjść w góry postanowiłam, że pojedziemy już w piątek by wieczorem zakwaterować się w schronisku na Polanie Chochołowskiej. Tak też zrobiliśmy. Tego wieczora był spory mróz bo ok -20st. Nam to jednak zupełnie nie przeszkadzało, atmosfera była na tyle gorąca że nas rozgrzewała. Trasa do schroniska z parkingu na Siwej Polanie wynosiła jakieś 6,5 km, tak ochoczo maszerowaliśmy (z ciężkimi plecakami) że ta dość długa droga bardzo szybciutko nam zleciała a szybkim marszem i żartami tak się rozgrzaliśmy, że nawet nie czuliśmy jak niska temperatura powietrza była. Po zakwaterowaniu w schronisku godzinne pogaduchy, poznanie wszystkich uczestników, ustalenie planu na kolejny dzień oraz godziny wymarszu w góry. w sobotę rano spotkaliśmy się już na śniadanku i ok 9.15 wyruszyliśmy by zdobyć trzy szczyty jakie zaplanowałam grupie 4 kontynenty. Pogoda dopisywała fantastycznie! Pełne słonko i niewielki mrozik bo ok -7st.
Plan był następujący: kolejno – Szczyt Grześ 1653m n.p.m, Rakoń 1879m n.p.m oraz najwyższy z nich – Wołowiec 2064m n.p.m.W czasie drogi rozmowa jak posługujemy się i chodzimy w rakach by sobie i komuś krzywdy nie zrobić (nie wszyscy mieli okazję wcześniej w nich chodzić) oraz opisowo jak w razie potrzeby korzystamy z czekana gdyby zaszła taka konieczność (śniegu niestety mieliśmy zbyt mało na trening hamowania czekanem). Cała trasa zaplanowana była tak by powrócić do schroniska przed zachodem słońca i tak też się udało. Szliśmy zaskakująco dobrym tempem, co bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło wiedząc że nie wszyscy chodzą po górach. Dobre nastroje i humory nie opuszczały nas pomimo iż od wejścia na Rakoń zaczął wiać dość silny i mroźny wiatr, który sprawił że zaczęliśmy opatulać swoje twarze maskami, szalami i tym co tylko mieliśmy. Gdy na chwilę wiatr ucichł nasze zmarznięte ręce i twarze ogrzewało słoneczko. Wejście na Wołowiec to było prawdziwe wyzwanie dla tych o nieco słabszej kondycji. Nie zostawiliśmy jednak nikogo samego. Bartek prowadził grupę do góry a ja i Krzysiek zamykaliśmy ekipę by mieć pewność, że jesteśmy wszyscy. Na szczycie stanęliśmy wszyscy około godziny 13.00 robiąc pamiątkowe zdjęcia. Wołowiec dla niektórych uczestników wyjazdu był pierwszym dwutysięcznikiem zdobytym zimą a dla niektórych w ogóle pierwszym szczytem powyżej 1600m n.p.m na jakim byli. Tym większa radość wszystkich nas rozpierała. W cudownych nastrojach i żartami zeszliśmy do schroniska na przepyszny obiadek. Wieczorkiem przy herbatce spotkaliśmy się w kuchni turystycznej (jak poprzednio) i opowiadaliśmy sobie wzajemnie o swoich odczuciach, radości i dumie. Niby nic a zarazem tak
wiele :)Jako, że w niedzielę pogoda nam się nieco pogorszyła a i wiedząc o Pucharze Świata w Zakopanem, postanowiliśmy z Krzyśkiem i Bartkiem zrobić krótszą trasę niż było wstępne (do zmodyfikowania) założenie. Pakując swoje plecaki (wszystko z czym przyszliśmy) poszliśmy na Trzydniowiański Wierch – 1758m n.p.m. Potraktowaliśmy chodzenie z ciężkim plecakiem jako trening przed jakimiś poważniejszymi górami w przyszłości (niektórzy w grupie planują Mont Blanc w tym roku). Szlak na Trzydniowiański Wierch był miejscami mniej przetarty, szło się momentami ciężej niż na sporo wyższy Wołowiec ale to głównie za sprawą długiej ścieżki przez las i mgły w której nie mogliśmy podziwiać widoczków naszych przepięknych Tatr. Po zejściu na parking szybki obiadek, rozmowy na temat tras, weekendu itd. Wyjazd wszystkim się podobał, prawie wszyscy jesteśmy zgodni… Więcej tak udanych weekendów i więcej takich wspólnych wyjazdów!!!Dziękuję wszystkim za uczestnictwo w wyjeździe, Mariuszowi za danie mi możliwości bym mogła Wam taki piękny trekk zorganizować i dziękuję za te wszystkie uśmiechnięte, szczęśliwe buzie. Jesteście the best, z Wami na koniec świata! Mam nadzieję, że moja relacja Wam się spodobała przynajmniej w połowie tak jak nasz wspaniały weekend. Do kolejnego wyjazdu .
Aneta Kaniut – Matula