Wieloryby

„Znów na wieloryby, wyruszysz jak ja”

"Błękitne niebo i ostra lodu biel, Tak daleko rodzinny został dom. Jeszcze kilka chwil i przed dziobem ujrzysz cel. Wypłyniemy po nasz łup..." Ciężko dobrać cytat z szanty, lodu bieli nie ma, ale wieloryby jedzą z ręki. Zapraszamy!

Kolejny przystanek na drodze. Puerto Madryn. Miasto od setek lat żyjące dzięki obecności wielorybów. Jednak jakże bardzo zmieniło się podejście do tych legendarnych ssaków. 
Do 19 wieku polowano tu na wszelkie morskie stworzenia- wieloryby, lwy i słonie morskie oraz foki. Ze wszystkiego wytapiano tłuszcz, służący potem jako paliwo. Ze względu na to Puerto Madryn było jednym głównych portów przeładunkowych tamtych czasów. 
Co teraz? Zakaz połowu i ochrona ssaków morskich spowodowały… ogromny rozrost turystyki. Puerto Madryn to brama do mekki turystyki oceanicznej- oddalonego ok. 100 km miasteczka Puerto Piramides. To ścisły park narodowy.

Aby w pełni cieszyć się wszystkimi atrakcjami, warto wykupić całodniową wycieczkę. Impreza dosyć droga, jednak za cenę ok. 120 USD za osobę otrzymacie:
– przejazd wycieczkowym busem tam i z powrotem, 
– pomocne informacje od kierownika wycieczki (mówiącego po hiszpańsku, francusku i angielsku),
– ok.  2 godzinny rejs motorówką, podczas którego „wieloryby jedzą ci z ręki”,
– wycieczkę dookoła całego półwyspu, podczas której odwiedza się kolonię pingwinów, lwów i słoni morskich oraz fok, 
– atrakcje niezapowiedziane w formie nandu, guanako, kapibaro- podobnych, pancerników, wszelkiego ptactwa, jaszczurek, czarnych wdów i skorpionów.

Czy warto, zapytacie? Wycieczka jest wygodna i turystyczna. Nie licząc wielorybów i nieplanowanych atrakcji, znajdujemy się w dość dużym oddaleniu od zwierząt. Wszyscy patrzą nam na ręce, żeby czegoś przypadkiem nie dokarmić i nie pogłaskać. Jednak, pomimo tych dla nas oczywistych wad, nie ma tu innej możliwości zażycia dzikiej przyrody i poznania cudów natury. Dlatego wycieczce do Puerto Piramides mówimy zdecydowanie TAK. 
Nie sposób opisywać tu naszego zadowolenia ze spotkania wszystkich zwierząt, dlatego robić tego nie będziemy. Zdjęcia poniżej, w delikatnym stopniu mogą pokazać to, co dane nam było ujrzeć. Jednak, jeżeli kiedykolwiek rozważaliście poznanie takiej przyrody i macie ku temu środki- nie wahajcie się i przybywajcie tłumnie do Puerto Piramides.

Nasze dwa noclegi wpadły na bardzo przyjemnym kampingu za miastem. To stała tendencja- jeżeli jako nocleg wybierasz kamping, do centrum masz bardzo daleko. Pomimo tego, ok. 4 km spacer wzdłuż wybrzeża można spokojnie zaliczyć do przyjemności. 

Drobne ciekawostki cieszą:

– Pancernik ze zdjęcia to ponoć tamtejsza gwiazda. Pozwala się fotografować z bardzo bliska i pomimo znaku zakazu („Nie karmić pancerników! „) zawsze trafi mu się coś dobrego.     

– Pod koniec tutejszego lata (ok. marca) do Puerto Piramides przybywają orki. Można wtedy podziwiać ich spektakularne polowanie na pozostałe ssaki morskie.

– Wieloryby przypływają do zatoki w lipcu, gdzie rodzą młode. Okres naszego tu pobytu to ostatni dzwonek, aby podziwiać rodziny matki z dziećmi. W okolicach grudnia każdy szanujący się wieloryb migruje w stronę Antarktydy.

– Cel „głaskanie pingwinów” tym razem nie został osiągnięty. Juan, nasz przewodnik, pozostał nieugięty i śledził każdy nasz ruch. Pingwin (pomimo że w odległości na wyciągnięcie ręki) leżący bezpośrednio pod znakiem „Nie głaskać pingwinów!” stanowi dość kontrowersyjny cel.

Zadowoleni z kolejnych owocnych przeżyć mkniemy okazjonalnie tanim i luksusowym autobusem ku kolejnej przygodzie. Porzucamy wschodnie wybrzeże i ruszamy ku zachodniemu. Lodowce czekają na nas już od wieków, najwyższy czas odpowiedzieć na ich wołanie.

Aby tradycji stało się zadość, na koniec kolejna porcja Dobrych Rad Wujka Rafała, które z całą pewnością pozwolą Wam odnaleźć się w trudnych sytuacjach:

– W każdego typu lokalu zamawiaj butelkowe piwo o pojemności 1 litra. Będziesz miał podwójną przyjemność: z dzielenia piwa z towarzyszem oraz z ciężaru peso pozostałych w twojej kieszeni. 

– Na wszelkie zaczepki typów spod ciemnej gwiazdy (prawdopodobnie chcących od ciebie pieniędzy) odpowiadaj „no espanol, only english”. Sprawdza się praktycznie zawsze, ponieważ niewiele osób mówi tu po angielsku. Jedyny raz zasada nie sprawdziła się w Buenos Aires, gdy lokalny menel zaskoczył nas poprawną angielszczyzną na wysokim poziomie.

– Argentyna, którą widzimy, nie zna pojęcia konkurencji. Po odwiedzeniu większości biur, oferujących wycieczki wielorybnicze, stwierdzamy że ceny nie różnią się ani o 1 peso. W momencie zmiany lub końca sezonu można próbować prosić o rabat. W przypadku autobusu zyskaliśmy 150 zł zniżki, a wycieczki 200 zł. 
– Argentyna składa się w dużej mierze z imigrantów pochodzenia hiszpańskiego i włoskiego. Mężczyźni w szczególności, jak nakazuje kultura latynoska, niezwykle dbają o swój wygląd. Prawdopodobnie przez używanie dezodorantów oraz lakierów do włosów stworzyli dziurę ozonowa :). Słońce, nawet przy średniej temperaturze piecze tu na skwarki, a życie staje się pasmem cierpienia (szczególnie przy 20 kg plecaku na spalonych ramionach). Europejczycy- smarujcie się tu kremem bez opamiętania! W moim przypadku piekło, piecze i będzie piekło. Flaga polski na udach delikatnie traci na kontraście.

– Nie bójcie się zamawiać owoców morza. Są tu na prawdę świeże. W Puerto Piramides jedliśmy najlepsze w życiu krewetki. Dla odważnych można wybrać mieszankę owoców morza, wyglądającą na talerzu jak obcy z kosmosu. Skład to niespodzianka zależna od lokalizacji. Brawa dla Argentyńczyków za termos na butelkowane piwo wykonany ze styropianu.

udostępnij wpis