Do miasta Oaxaca przejeżdżamy z samego rana. Jest dużo przed wschodem słońca. Ponieważ nasz hostel otwarty będzie dopiero od 7, ponad 2 godziny spędzamy na dworcu, aby na wszelki wypadek się nie narażać.
Miasto, przez dni naszego tam pobytu pokazuje nam swoje dwa zupełnie różne oblicza. Pierwsze z nich rozpoczyna się od wschodu słońca. Na ulicę wychodzą normalni ludzie pracy. Tutaj większość obywateli spożywa swoje śniadanie na mieście, dlatego aż roi się od kramów ze śniadaniowym wyszynkiem. Każdy podążający niespiesznie (w końcu to Meksyk) do pracy przystaje na chwilę przy swoim ulubionym sprzedawcy śniadaniowym. Powoli, ponieważ turyści na ulicę dopiero po 10. O tej godzinie zacznie się wielka walka o klienta, polegająca na zapraszaniu do sklepu i zachwalaniu swojego towaru. Taki stan rzeczy trwać będzie do popołudnia, kiedy Oaxaca zacznie przezbrajać się w swoje oblicze nocne. Miejsce porannych sprzedawców kanapek z kaszą zajmą sprzedawcy kukurydzy i esquites (zupy z ziarna kukurydzy). Na ulice wyjdą artyści i amatorzy łatwego zarobku. Będą wśród nich kuglarze, kabareciarze oraz różni uliczni grajkowie. Wśród nich dumni Mariachi, z których słynie cały kraj. Niestety, gdy chodzi i tych ostatnich- jeżeli słono nie zapłacisz, nie usłyszysz od nich nawet jednej nuty. Są chyba zbyt dumni, żeby grać za darmo, nawet jeżeli tym samym zrobiliby sobie reklamę.
Odkrywamy kolejną tajemnice Meksyku- bez względu na region, środa jest zawsze dniem fiesty. Taki mały weekendzik. U nas mówi się „środa minie, tydzień zginie” a u nich po prostu się imprezuje. W mieście Oaxaca przykładowo, ponad połowa placu centralnego zamienia się w parkiet do tańczenia. Z ogromnych głośników rozbrzmiewa mambo, wiec wszyscy poruszają się w rytm muzyki. Zdecydowany prym wiodą emeryci, którzy elegancko ubrani tańczą dostojnie wraz ze swoimi pięknie wyszykowanymi partnerkami.
W końcu zostawiamy rzeczy w hostelu i idziemy zawiedzić miasto. A jest co zwiedzać i oglądać. Żeby zdobyć kalorie, zasiadamy przy obleganym kramie z ulicznym jedzeniem. Zajmujemy nasze ulubione miejsce na krawężniku i spożywamy tutejszą specjalność- tamale, czyli bułkę z kaszą, sosem i kurczakiem. Jedna porcja wystarcza spokojnie na naszą dwójkę.
Ciekawa rzecz odnosi się do samych krawężników w Meksyku. Każdy jest inny, są chyba odlewane na miejscu. Dodatkowo potrafią mieć od 10 cm do 1 m wysokości. Jak się akurat ułoży. A siedzi się na nich przednio- im wyższy krawężnik, tym wygodniej.
Miasto tradycyjnie podzielone jest na cześć turystyczną i lokalną. Staramy się ogarnąć jedną i drugą. W części turystycznej mamy do dyspozycji plac główny wraz z droższymi wyszynkami. Oraz chyba jeden z najbardziej złoconych kościołów w całym Meksyku. Na samym placu i licznych odchodzących od niego uliczkach znajdują się kramy pełne rękodzieła. Odnoszę wrażenie, że są to w większości rzeczy oryginalne, gdyż import chińszczyzny byłby nieopłacalny.
W lokalnej części miasta znajdujemy ogromny market- tradycyjnie ze wszystkim. Wieczorem zjemy tutaj bardzo ciekawy posiłek pt. „za wszystko płać osobno”. Ale po kolei, dojdziemy i do tego.
Oaxaca to stan słynący z Alebriche. Spieszę z wyjaśnieniem, co to takiego. To lokalne rękodzieło w postaci bajeczne kolorowych, skomplikokowanych figurek, przedstawiających zwierzęta i podobne im stworzenia. Alebriche z Oaxaca jest słynne na cały świat. Tak się składa, że dwie wioski, w których są one wytwarzane znajdują się w niewielkiej odległości od naszej lokalizacji. Wsiadamy w busa pełnego roześmianych lokalsów i jedziemy do jednej z nich- San Martin. Zostajemy wysadzeni na samym środku rozgrzanej drogi. I idziemy. Skwar leje się z nieba, pył wznosi się w powietrzu, małe iguany wyskakujące nam spod nóg chowają się w kaktusowych zaroślach. Docieramy do miasteczka rodem jak z westernów. W samym sercu karcel, czyli więzienie, zaraz obok coś na miarę lokalu gastronomicznego. I tyle. Wszystkie pozostałe usługi to warsztaty Alebriche. Figurek jest całe miliony, każdy wytwórca ma swój własny styl. Kunszt polega na tym, żeby wyrzeźbić figurkę ze specjalnego drewna, a cały warsztat przechodzi z pokolenia na pokolenie wraz z odziedziczonymi zdolnościami. Rozglądamy się po miasteczku i pora nam wracać. Wsiadamy do naszego ulubionego transportu, czyli trajki, który w tym przypadku nie wygląda jak hybryda złożona z różnych wehikułów. Jest to znacznie lepszy sposób, niż brnięcie w upale pieszo.
Pod wieczór zjadamy się wspomnianym wcześniej obiadem, w samym centrum marketu. Sam zakup posiłku jest to sztuką. Podczas gdy obsługa wybiera dla Was stolik, chodzisz pomiędzy straganami z surowym mięsem. Jeżeli któraś buda lub towar się Wam spodoba- zamawiacie i wracacie na miejsce. Podchodzą kolejno: panie z warzywami (wybierasz, które chcesz); tortillą i napojami. W magiczny sposób wszystkie wybrane elementy składowe posiłku lądują na Waszym stole, wraz z kawałkiem grillowanego mięsa, przyniesionym przez 8 letniego kelnera. Później każdy ze sprzedawców upomina się o swoją dolę należną za posiłek.
Drugiego dnia w Oaxaca wyjeżdżamy na całodzienną wycieczkę w celu poznania okolicznych atrakcji. Jego pierwsze oglądamy największe drzewo w Meksyku- Arbol de Tule. Obwód pnia to 45m a wysokość to 42m. Wiek drzewa szacowany jest nawet na 2000 lat. Gigantyczna roślina musi być ciągle nawadniana, ponieważ samodzielnie nie mogłaby egzystować. Drugim punktem jest tkalnia, w której w tradycyjny sposób wyrabiane są dywany, chodniki i inne produkty tekstylne. Dzięki prezentacji poznajemy metody powstawania samej włóczki ze skręconej oczyszczonej wełny oraz sposoby ich barwienia przy użyciu naturalnych składników. Wszystko tutaj, wliczając oczywiście sam proces tkania odbywa się bez użycia żadnej automatyki. Zwiedzamy również fabrykę Mezcalu, który chętnie pity jest w całym kraju. Tutaj z kolei możemy prześledzić cały proces produkcyjny. Od wypalania agaw zakopanych w dole z kamieniami, przez rozgniatanie ich na ogromnym kamiennym żarnie, aż po fermentację i destylację. Wszystko działa tu „na oko”, bo przewodnik zapytany o sposób utrzymania stałej temperatury destylacji, odpowiada „jak leci, to znaczy ze jest ok”. Dodatkowo- dla Waszej informacji- tequila jest rodzajem mezcalu, tylko wytwarzanym w stanie Tequila. Dokładnie taka sama sprawa, jak z Champagne. Dość marnym punktem są ruiny okolicznej świątyni i mauzoleum, które po zdobytych przez nas wcześniejszych doświadczeniach są po prostu mało atrakcyjne. I ostatni- ale chyba najpiękniejszy punkt- Hierve el Agua, czyli naturalne twory skalne, które swą fantastyczną formę zawdzięczają ciągłemu przepływowi wody z okolicznych źródeł. Ich położenie w samym centrum gór Sierra Madre daje razem piorunujące wrażenie.
Tak kończy się nasz intensywny pobyt w stolicy stanu Oaxaca. Jest ona zdecydowanie punktem godnym polecenia dla każdego żądnego podróży człowieka.
Kolejnego dnia przeżywamy ciężką przeprawę do samego środka gór- niewielkiej mieściny o nazwie San Jose del Pacifico. Zmieniamy odrobinę nasze preferencje dotyczące wyboru odwiedzanych miejsc. Kierujemy się trudnymi do odnalezienia ścieżkami podróżników szukających, jak górnolotnie twierdzą „sensu życia”. Czyli kogoś na miarę nowoczesnych hippiesów, wiecznie będących w podróży, lub wieczne na te podróże oszczędzających.
I nie zawodzimy się, po raz kolejny mamy nosa i wielogodzinne przygotowania do podróży owocują w sukces. San Jose del Pacifico to jedno z tych miejsc, gdzie diabeł mówi dobranoc. Przy głównej ulicy 20 domów z blachodachówki. Dwa sklepy, kilka restauracji. I co najważniejsze- najlepszy widok na góry Sierra Sur. Aby tu dotrzeć- pokonać musicie ponad 3 gościnną trasę w busie, w którym oprócz kierowcy nie ma nikogo, kto czułby się dobrze. Droga jest tak kręta, że wszyscy są zieloni jak salsa habanero.
San Jose del Pacifico nie istnieje na portalach turystycznych. Nie zabookujecie żadnych noclegów, ani nic w tym rodzaju. Ale nie ma problemu- ktoś zawsze Wam pomoże. Nas przykładowo, niedługo po przybyciu, złapał pewien szalony długowłosy Meksykanin. Jego niewątpliwym urokiem był totalny brak miejsca na ciele na więcej tatuaży. Z braku tegoż miejsca nasz nowopoznany przewodnik wytatuowane miał nawet gałki oczne. Cóż, jak to dawniej było mawiane- „Nie to dobre, co dobre, a co się komu podoba”. Jednak dzięki tej znajomości odchodzimy od pierwotnego zamiaru noclegu w hostelu „Catelina” na poczet wynajęcia cabana w „El cumbre”. Cóż takiego można robić iz czego znane jest San Jose? Amatorzy szamańskich wizji przyjeżdżają tu z odległych zakątków na grzybki halucynogenne. W okresie naszego tu pobytu ilość turystów jest tu zdecydowanie licha. Dlaczego? Ponieważ teraz nie ma sezonu na wspomniane specyfiki. Jednak wszystkim Wam, Drodzy Czytelnicy- amatorom lub przeciwnikom halucynacji, hippiesów i podobnych komun- polecam przybyć tu i chwilę pochylić głowę nad zachodem słońca w górach Sierra Sur. Bo tutaj, w małej, przyklejonej do zboczy gór, zapomnianej przez Boga mieścinie- zatrzymał się czas.
Drobne Ciekawostki Cieszą :
– Podczas jazdy powrotnej z San Jose przekonujemy się, że mezcal jest również wyrabiany poza fabrykami, na modłę naszego polskiego bimbru. Dowiadujemy się o tym, ponieważ nasz bus zapakowany jest kanistrami wypełnionymi ponad 200 l tego trunku, który na ostrych zakrętach wesoło jeździ po całej kabinie, podcinając nogi i odbijając się od podróżujących.
Dobre Rady Wujka Rafała:
– Koniecznie spróbujcie smażonych koników polnych, sprzedawanych z wielkich worków na targu. Mają one dziwny, kwaśny smak. Wolę nie wiedzieć, skąd on się wziął, ponieważ do przyrządzania tego specyfiku nie używa się żadnych przypraw. Smak można złamać, przegryzając lekko gorzkawymi ziarnami kakaowca.
– Oaxaca pełna jest biur turystycznych, które oferują całodzienne wycieczki do okolicznych atrakcji. Jeśli jednak chcecie trochę przyoszczędzić, szukajcie biur nieco oddalonych od centrum. Różnica może wynosić nawet 30%.
– Podczas wspomnianej wycieczki zostaniecie zabrani do restauracji w stylu bufetu, gdzie za około 30 zł od osoby będziecie mogli jeść do woli. Nie zachowujcie się jak przysłowiowi Janusz i Grażyna na wakacjach, i nie zabierajcie tony kanapek dla oszczędności.
– Będąc w Oaxaca chłońcie czekoladę wszystkimi zmysłami, ponieważ z tego właśnie słynie region. Można ją dostać jako ziarna, zmielone ziarna z dodatkiem cukru, w formie czekolady lub pysznego ciepłego napoju z mlekiem.