„Napisać artykuł” – długo zastanawiałam się, co to może znaczyć. O czym opowiedzieć, i co Wy – Drodzy Czytelnicy chcielibyście przeczytać, żeby nie marnować swego cennego czasu? Jak na papier przelać miesiąc spełnionych marzeń, zwrotu akcji w życiu i wreszcie, po tylu latach – odnalezienie siebie i swojego ja. Nie wiem do końca jeszcze, co znaczy „napisać artykuł”, ale skoro już zaczęliście, to – poczytajcie.
„Koniec Świata na Byle Czym”, czyli „Romki na Końcu Świata”
Romki – to my. Joanna i Rafał Romek, małżeństwo od lat 6, znamy się od ponad 12. Wyszliśmy ze strefy komfortu (jakim zapewne jest nasze codzienne życie) i po załatwieniu formalności w pracy, zgromadzeniu sprzętu i naszkicowaniu wstępnego planu – wyruszyliśmy w miesięczną podróż z Krakowa do ostatniego (prawie) skrawka lądu – Ziemi Ognistej i słynnej Ushuaii. Po drodze przemierzyliśmy prawie 5 tys. km drogą lądową, korzystając ze wszystkich dostępnych środków transportu. Pokonało nas kilka sytuacji, ale też w wielu odnieśliśmy zwycięstwo. Jednak nie o tym głównie powinna być tu mowa, ale o Was, Drodzy Czytelnicy. Dlaczego powinniście wstać z fotela i ruszyć w pogoń za przygodą.
Kultura latynoska
To nie mit, ale szczera prawda. Jeśli już raz ją poznasz – nie zapomnisz i całkowicie Cię oczaruje. Latynosi nigdzie się nie spieszą, a „mańana” (jutro, a właściwie bliżej nieokreślony czas w przyszłości, oznaczający po prostu później) to ich życiowa dewiza, przekazywana z pokolenia na pokolenie. W Ameryce Łacińskiej bywa niebezpiecznie, dla własnego dobra lepiej nie obnoście się z drogim sprzętem. Na turystów i tak będziecie zawsze wyglądać, zdradzi Was często kolor skóry, jednak może działać to na korzyść, ponieważ latynosi zawsze służą pomocą. Zawsze – oznacza to, że w równym stopniu powiedzą Wam nieprawdę i/lub prawdę połowiczną, jeżeli nie znają odpowiedzi na zadane pytanie. Bo kultura obowiązuje i odpowiedzieć zawsze należy. A fakt, że może to powodować czasem sporo problemów – nieważne – „mańana” zawsze będzie lepiej.
Wszechobecna przyroda
Tak, tak – wszechobecne guanako (podobne do lamy) widzimy na każdym kroku. Na początku to rarytas – w Polsce podniecamy się jedną małą sarenką, która przecina nam drogę podczas grzybobrania, a tutaj – pełny urodzaj. Wieloryby, pingwiny, lwy i słonie morskie, foki, pancerniki, kapibary i wszelkiego typu ptactwo – to tylko te widziane przez nas przez tak krótki okres pobytu. Bądźcie dłużej, a nawet nie śniliście o tym, co możecie zobaczyć.
Podróże kształcą
A przynajmniej tak mawiali nasi dziadowie. Czy wyjazd typu „last minute” również podchodzi pod to stwierdzenie – nie wiem, ponieważ nigdy nie korzystałam. Jednak „Podróż na Byle Czym” z własnym mężem uczy. Wiele rzeczy uczy od nowa. Zmienia wszystko, całe życie, całe dotychczasowe podejście. Jeść makaron z sosem pomidorowym, rozmawiać po hiszpańsku, rozmawiać po portugalsku (w ogóle go nie znając), nosić 20 kg sprzętu na plecach i chodzić dziesiątki kilometrów. I przez chwilę móc żyć pod innymi gwiazdami. Krzyż Południa rozświetla niebo południowej półkuli (chwilowo w tamtym momencie naszej). Nabieracie pewności, że ziemskie niebo nie skrywa już przed Wami więcej tajemnic.
Zmienność klimatu
Argentyna i Chile, czyli państwa, które przyszło nam odwiedzić, ciągną się tysiące kilometrów z północy na południe. Z każdym dniem podróży opuszczaliśmy się coraz niżej – z klimatu blisko tropikalnemu w Buenos Aires, do prawie polarnego w Ushuaii. Stamtąd już tylko parę kroków na Antarktydę. Po drodze zatrzymujemy się i poznajemy Patagonię. Miejsce targane wiecznymi wiatrami, ze specjalnie na tą okazję przygotowaną roślinnością. Miejsce, z górującym szczytem Fitz Roya, jedynym powiększającym się lodowcem na świecie – Perito Moreno oraz najlepszą na świecie baraniną patagońską. Docieramy wreszcie na Koniec Świata – do Terra del Fuego, Ziemi Ognistej. Której nazwa, w przeciwieństwie do tego, co wielu z Was myśli, nie wzięła się od ciężkich warunków klimatycznych, które mogłyby przypominać warunki na Marsie – Ognistej Planecie. Nazwa, w rzeczywistości pochodzi od setek indiańskich ognisk, widzianych ze statków osadników, którzy przybyli tu w 19 w. Ziemia nie jest nieurodzajna, nie wypaliła ją ani zima, ani inny zabójczy czynnik. Wręcz przeciwnie- bujna roślinność starej pampy, brak ingerencji człowieka w naturę wpływa na niezapomniany klimat tego miejsca. I ten Koniec Świata, którego tak długo szukaliśmy. Odnaleziony pomiędzy poszarpanymi fiordami i wyspami Kanału Beagla. Jak na Koniec Świata przystało – z prawdziwym i czynnym urzędem pocztowym. I jak przystało na miejsce skażone cywilizacją europejską – ze wspomnieniem po wymarłymi Indianami z plemiona Yaghan. Biedacy, po 19 w. nie byli w stanie oprzeć się naciskom wszędobylskiego starego kontynentu i poddali się „tropikalnym” chorobom oraz gorączce złota.
Nie pytajcie mnie zatem, czy warto było jechać. W każdej sytuacji, zawsze odpowiem, że zdecydowanie tak. Bo ruszyć z miejsca i nie marnować życia zawsze warto. Koniec Świata to miejsce nieposiadające współrzędnych GPS. Dla każdego z nas jest co chwilę gdzie indziej. Raz może być w Ushuaii, raz na Spitzbergenie, a kolejny raz w Skiroławkach. Jeżeli jesteście na tyle szaleni, żeby go szukać, i jeżeli taka Wasza wola – nigdy nie przestawajcie. A tym z Was, którzy „mogą, bo chcą”, życzę, aby słowa słynnego hitu country „I’ ve been everywhere” obrazowały własny sukces złapania Końca Świata za ogon.
Jeżeli choć trochę zaciekawił Cię, Drogi Czytelniku, mój „napisany artykuł” – zapraszam na bloga, w którym opowiadaliśmy o każdym etapie tej niezwykłej przygody. Jeżeli jednak zazdrość nie pozwoli Ci tego czytać a pragnienie własnych przeżyć trawi Cię od środka – dołącz do 4 Kontynentów – to miejsce, gdzie będziesz mógł przestać śnić o marzeniach i wreszcie zabrać się do roboty przy ich realizacji.
Romki na Końcu Świata