Sylwester na Zirbitzkogel

Sylwester wysoko w górach

A miało być tak pięknie….

I było!!! 🙂

Przedostatniego dnia ubiegłego roku grupka nie do końca normalnych ludzi, dzielnie przemierzyła ciągi komunikacyjne Centralnej Europy, by pod wieczór zacumować przy schronisku Wiechtalhaus, nieopodal Kaiserbrun w Górach Rax. Tam był czas na relaks, nawodnienie organizmów i wieczorek muzyczno-śpiewany w blasku czołówek 😉

W Alpach z reguły grudniową porą jest śniegu pod dostatkiem. Z reguły. Tym razem trafił się wyjątek, tą regułę potwierdzający. Wybrawszy się więc w sylwestrowy poranek na zwiedzanie Wąwozu Wiechtalklamm, grupka nie do końca normalnych ludzi, przemierzała ową formację skalną w nie do końca normalnych okolicznościach przyrody: zasadniczo jesiennych.

Sam wąwóz, nie jest co prawda jakimś ósmym cudem świata, ale kilka stopni skalnych i przewężeń potrafi zaskoczyć dość dynamiczną zmianą pejzażu. Do tego gdzieniegdzie jakieś łańcuszki czy drabinki – ku uciesze gawiedzi, szczególnie tej włóczącej się po zamorskich krainach 😀

Generalnie: taka namiastka Słowackiego Raju, ale całkiem przyjemna i na pewno godna polecenia. Szczególnie wiosną czy latem musi tam być bardzo kolorowo.

Za to zakończenie było „z przytupem”, bo ostatnia drabinka jest ustawiona centralnie pod dość soczystym wodospadem, więc każdy – chcąc nie chcąc – musiał zażyć odświeżającej kąpieli 🙂

W drodze powrotnej niemalże jednogłośnie uchwalono, że było warto. Co cieszy 🙂

Po zejściu na dół, nastąpiło szybkie przemieszczenie do pewnego hotelu w Judenburgu. Pan recepcjonista (jak najbardziej normalny) na widok grupki nie do końca normalnych ludzi, porozumiewających się egzotyczną, szeleszczącą mową – stawiał lekki opór. Opór jednak został dość szybko przełamany i po chwili można było już rozgościć się na pokojach. W zasadzie to bardziej chodziło o kaloryfery w tych pokojach, by do wieczora wysuszyć wyprane w wodospadzie ciuchy, a buty zwłaszcza.

Niebawem w hotelu pojawiła się austriacka frakcja z Wodzem na czele 🙂

Nastąpiło spotkanie integracyjne, a gdy rozpoczęła się ostatnia noc 2017 roku – wszyscy (prawie) zabrali się do realizacji głównego zadania: powitania Nowego Roku na szczycie Zirbitzkogel.  Wkrótce po wyruszeniu nastąpiła chwila refleksji i padło z ust Wodza kluczowe pytanie:

„No dobra. To teraz powiedzcie: co Wam się stało, że tam idziecie?”

Po czym padło szczere wyznanie: „Bo jesteśmy pop***eni.”

Z oczyszczonym sumieniem można było już ruszyć na szlak. Całkiem przyjemny, bez żadnych technicznych trudności. Wódz pomyślał o wszystkim, nawet o oknie pogodowym, które otwarło się na całą sylwestrowo – noworoczną noc. Dzięki temu można było podziwiać wyłaniające się z mroku ośnieżone łańcuchy okolicznych alpejskich pasm. Niestety, sprzęt fotograficzny, nie był w stanie dostrzec tego, co ludzkie oko. Toteż te widoki zostały tylko w pamięci. O północy, niektórzy byli już na szczycie, niektórzy poniżej. Nastąpiło podziwianie noworocznych fajerwerków z nienormalnej strony: czyli z góry zamiast z dołu – jak na grupkę nienormalnych ludzi przystało.

Potem jeszcze szampański toast: „Oby nam się…” w schroniskowej kotłowni (jednym dostępnym pomieszczeniu), coś dla ciała i ducha. Wreszcie droga powrotna. W hotelu jeszcze kilka chwil integracji i do łóżeczek. Pierwszy dzień Nowego Roku upłynął na drodze powrotnej na Ojczyzny łono.

Dobra. Będzie dość. Podziękowania dla Wodza za pomysł i organizację całokształtu 🙂

Grzegorz Grochowski

udostępnij wpis