Widok

Grzegorz Grochowski na pokładzie Fundacji 4 Kontynenty

Grochu na pokładzie Fundacji 4 Kontynenty

Witam „4 Kontynenty”

Mieszkam w Bytomiu – to taka dziura koło Katowic, jakby kto nie wiedział. Mam na karku piąty krzyżyk, więc już bliżej dołka niż dalej – ale zamierzam jeszcze trochę po tym świecie pochodzić. Na chrzcie mi dali Grzegorz, zaś na kilku górskich forach jestem powszechnie znany pod nickiem „Grochu”. Może tyle tytułem wstępu.

Z górami miałem styczność „od zawsze”, gdyż pochodzę z Ziemi Sądeckiej i od dziecka miałem je przed oczyma. W latach szkolnych zacząłem je poznawać bliżej, najpierw przez wyjazdy kolonijne a w czasach licealnych już samodzielnie z innymi wariatami. Z czasem tak więc się zrobiło, że zamiast patrzeć z dolin na góry – zacząłem z gór patrzeć w doliny. I jakoś tak potem już poszło.

Do dnia, gdy nadszedł czas na założenie rodziny. Wtedy chodzenie po górach zamieniłem na chodzenie po pampersy. Tak kilka następnych latek minęło, aż pampersy przestały już być potrzebne.

No to co? No to w góry!!! Ale takie lajtowe to były wycieczki, by kiluletnie srajtki się nie zraziły. Udało się. Już oba są dorosłe i same dopytują się o kolejne wypady na górskie szczyty.

No ale zanim to nastąpiło to znów ładnych kilka wiosen musiało minąć, gdy mogłem znowu sam – bez „kotwic” – zacząć górskie wypady.

Najpierw ostrożnie, bo te dobre 10 lat przerwy w górskim życiorysie spowodowało, że i kondycja wyparowała i o trekkingowej rutynie się zapomniało. No i brzusio jakoś po drodze uroslo. To więc były raczej takie „powtórki z rozrywki”: odwiedzanie miejsc, które się już poznało za kawalerskich czasów. A potem coraz dalej….coraz dłużej….

Coraz wyżej – nie. Nie mam parcia na bicie rekordów wysokości.

Problemem wówczas był też brak towarzystwa. Cytując klasyka: „Co się stało z naszą klasą?…”

Ale ten problem się rozwiązał, gdy nawiązałem kontakt z Klubem Góry-Szlaki. Od tamtej pory – a będzie wnet już 10 lat – zacząłem mocno intensywnie przygodę z górami.

Trochę statystyk ( które dla zabawy zacząłem prowadzić od 2013 ):

2013

długość przechodzonych szlaków: 686 km

czas spędzony na szlakach: 267 h

suma przewyższeń: 37477 m ( czyli: ponad 4 razy Mt Everest od poziomu morza );

2014

długość przechodzonych szlaków: 1093 km

czas spędzony na szlakach: 353 h

suma przewyższeń: 51705 m ( czyli: prawie 6 razy Mt Everest od poziomu morza );

2015

długość przechodzonych szlaków: 561 km

czas spędzony na szlakach: 224 h

suma przewyższeń: 29282 m ( czyli: ponad 3 razy Mt Everest od poziomu morza );

2016

długość przechodzonych szlaków: 830 km

czas spędzony na szlakach: 339 h

suma przewyższeń: 42777 m ( czyli: prawie 5 razy Mt Everest od poziomu morza );

2017 – w trakcie.

W międzyczasie wyrobiłem sobie ( jeśli można tak powiedzieć ) dwie „specjalizacje”:

pierwsza – eksploracja via ferrat: to taka fajna alternatywa dla klasycznego trekkingu, nie wymagająca jakichś specjalnych umiejetności wspinaczkowych. Via ferraty mają zróżnicowane stopnie trudności tak, że każdy znajdzie tu coś na miarę swoich możliwości: zarówno ten co w życiu jeszcze do skały się nie przytulił, jak i wytrawny alpinista;

druga – tygodniowe ( najczęściej ) trekkingi „na ciężko” po karpackich pasmach. Czemu tak? A bo jak wyjrzałem poza horyzont granic ziemi ojczystej to pojąłem, że tych Karpat jest taki ogrom, że życia nie starczy by je całe poznać. A różnorodność przeogromna. No i po prostu są piękne 🙂

A od czasu do czasu robi się jakiś wypad w Alpy – dla odmiany. Może to się trochę kłóci z ideą o nazwie „4 Kontynenty” , ale kto wie……w przyszłym roku myślę o wypadzie w góry Kaukazu, a z czasem może mnie napadnie marokański Atlas czy coś dalej jeszcze….. pożyjemy – zobaczymy.

Jakiś czas temu ktoś mnie mamówił, żebym zaczął dokumentować te swoje zabawy z górami, to założyłem na fejsie taką tematyczną stronkę. Ale zamieszczam na niej tylko takie wypady wykraczające czasowo poza ramy zwykłego weekendu. Tych zwykłych weekendowych jest po prostu zbyt dużo, to jakbym wszystko tam wrzucał to ta stronka stałaby się mało czytelna.

Jak ktoś ma ochotę to zapraszam do odwiedzin:  (klik)

Lajkowanie i udostępnianie mile widziane 😉

A co z przyszłością?

Plany są bogate jak zwykle, ale chwilowo jestem w lekkim zawieszeniu w związku z trwającym właśnie procesem zmiany pracy. Stąd na tą chwilę trudno mi precyzyjnie określić które weekendy do końca roku będę miał wolne, a tym bardziej jakieś urlopowe terminy na przyszły sezon. Ale ta kwestia niebawem się wyjaśni.

Abstrahując póki co więc od konkretnych terminów: po rozmowie z Mariuszem zaproponowałem październikowy weekendowy wypad na Małą Fatrę – i do tego tematu wrócę niżej. Poza tym: tradycyjnie w długi weekend listopadowy robię urodzinowe górołażenie połączone z wieczorną minutą ciszy na okoliczność tej dramatycznej rocznicy ( tak tak – jak się ma piątkę z przodu to wcale tak znowu nie ma się już z czego cieszyć 😉 Tyle, że w tym roku 11 listopada wychodzi w sobotę, więc tym razem to będzie zwykły weekend, czyli musi być gdzieś blisko; zapewne w Beskidzie Żywieckim, a w razie dupiatej pogody odbębnię to wydarzenie na Chatce Skalance w Zwardoniu. No i jeszcze….jakoś tak trza by powoli myśleć coś o Sylwestrze – jeżeli nowa praca na to pozwoli.

Jeśli zaś o kolejny sezon trekkingowy chodzi to tak:

– na pewno ze 2 wyjazdy na via ferraty ( Austria, Włochy – zobaczy się );

– na pewno Zugspitze w Niemczech i Howerla na Ukrainie ( córka 2 lata temu zaczęła „rzeźbić” Koronę Europy i obiecałem jej jeszcze pomóc te dwa kopczyki opanować w przyszłym roku; dalej już sama sobie będzie radziła );

– na pewno tydzień na Góry Rodniańskie ( północna Rumunia );

– najprawdopodobniej tydzień na Góry Hryniawsko-Czywczyńskie lub Pokucko-Bukowińskie ( w obu przypadkach to najbardziej dzikie i bezludne rejony ukraińskich Karpat, gdzie nawet jeszcze szlaków nie ma wytyczonych );

– najprawdopodobniej 2 tygodnie na Kaukaz ( i to na pewno byłoby we wrześniu jeśli dojdzie do skutku ), od gruzińskiej strony ( ale to ma być zwykły trekking poniżej lodowców, żeby nie obciążać się wysokogórskim szpejem ) połączone z jakimś 2-3 dniowym „plażingiem” w Batumi na koniec……….no dobra, chyba już cały urlop na 2018 wyczerpałem 😉

A wracając do najbliższej przyszłości:

Mala Fatra.

Kiedy? Najprawdopodobniej 13-15 lub 20-22 październik.

Gdzie? Luczańska część tego pasma – przy dobrej pogodzie.

W rozmowie z Mariuszem sugerowałem przejście od Hornej luki do Klaka z noclegiem w namiocie, ale po namyśle odstąpiłem od tego zamiaru. Dzień już wtedy będzie krótki, a to jest stosunkowo długa – a przede wszystkim całkiem urokliwa – trasa ( w tej klakowej części szczególnie ), szkoda więc robić to po ciemku. Za to na wiosnę chętnie wrócę do tego tematu.

Zamiast tego:

Piątek pod wieczór – przyjazd do miasteczka Trebostovo ( ciut za Martinem ) i nocne wejście niebieskim szlakiem na Hornou luke ( ok. 3 h ). Nocleg w utulni Partizan, ale na wszelki wypadek namioty trzeba mieć, bo przy dobrej pogodzie w Partizanie może być tłoczno.

Sobota – przejście północnej części tego pasma z zejściem na przełom Wahu w miasteczku Stre čno. Tam można wciągnąć obiadokolację, a potem jeszcze trzeba wdrapać się na początek drugiej części MF: do Chaty pod Suchym na drugi nocleg. Trasa na jakieś 8,5 h plus przerwy na popasy. Ale 25,5 km i 1300 m przewyższeń.

Niedziela – 2 warianty.

A – przejście przez Malý Kriváň z zejściem do Sučan ( ok. 6 h ) i powrót komunikacją publiczną do Martina po auta.

B – wejść tylko na Suchý a potem już zejść zielonym szlakiem na Turčianske Kľačany ( ok. 4 h ) i powrót komunikacją publiczną do Martina po auta.

Ewentualnie można w piątek rozstawić samochody, co ułatwi niedzielną komunikację.

Plan „B” – ( pogoda nie tak całkiem dobra ).

Też Mala Fatra, tylko część Krivańska. Baza w Stefanovej. Mam tam sprawdzony fajny pensjonacik vis a vis piwopoju. Dojazd na miejsce też w piątek wieczór. Sobota: wejście na Maly Rozsutec. Niedaleko, niewysoko, ale warto. A w razie załamki pogody w miarę szybko można wrócić na ciepłe pokoje. Trasa na ok. 5 h. Gdyby z pogodą było dość stabilnie to można się przespacerować przez oba Rozsutce – wtedy zajęłoby to ok. 7-8 h. Niedzielę można przeznaczyć na szwendanie się po Dierach – to taka miniaturka Słowackiego Raju, do zrobienia w 2-4 godziny zależnie od wariantu trasy tak, żeby o ludzkiej porze wrócić do domu.

Plan „C” – ( leje jak z cebra cały weekend ).

No cóż…..wtedy z rozpaczy pozostanie eksploracja lokalnych źródeł čapovaneho piva. Ale jak to powiadali starożytni Rosjanie: „nieważne: gdzie, ważne: z kim”.

Grzegorz  Grochowski 

udostępnij wpis