Fundacja 4 Kontynenty
Kategorie
Wspinaczka

Gerlach – 06-07.08.2016 r.

Wyprawę na Gerlach zaplanowaliśmy dość spontanicznie, nie żebyśmy nigdy o nim nie myśleli ale pomysł wyjazdu nastąpił błyskawicznie. Wiedząc, że chcemy potrenować jeszcze wspinaczkę i zjazdy na linie, postanowiliśmy wejść na najwyższy szczyt Tatr drogą Martina. Niestety całej tzw.

Martinki nie udało się nam zaplanować ponieważ droga tamtędy jest bardzo długa (idąc z Tatrzańskiej Polanki jak my) i nie chcieliśmy schodzić po zmroku. Większość ludzi wybierających Martinkę nocuje w Śląskim Domu ( za jedyne 1000zł za pokój 2 os. nota bene :D) albo też nielegalnie nocuje pod chmurką.

My jednak postanowiliśmy „wbić” się na Martinkę idąc od Wałowego Żlebu na Przełęcz Tetmajera. Pomysł okazał się być świetny poza drobnym szczegółem…

Szukając wejścia na żleb krążyliśmy trochę (jakąś godzinę), by je znaleźć, nie było ono jednoznaczne!

Po dwóch wcześniej nieudanych próbach i straceniu czasu znaleźliśmy wreszcie coś, co mogło być miejscem którego szukamy 😛 Krzysiek prowadził, tutaj już poruszaliśmy się w kaskach i z asekuracją lotną. Wałowy Żleb to bardzo niepewne i nieprzyjazne miejsce, wszystko na czym się stanie i czego złapie jest ruchome, spadające kamienie (tzw. telewizory – jak powiedzieli nam napotkani po drodze Czesi). Schodzący w dół i mijający nas Polacy żartobliwie mnie ostrzegali, że tutaj czego się użyje trzeba odłożyć (mieli na myśli kamień lub skałkę, której się łapaliśmy by wspiąć się wyżej). Wielokrotnie zdarzało się nam złapać skały na której chcieliśmy się podciągnąć a ona zwyczajnie zostawała w ręce, trzeba było się tutaj poruszać naprawdę bardzo czujnie!

Po wejściu na słynną Przełęcz Tetmajera dopiero ukazały się nam fantastyczne widoki, ekspozycja w tym miejscu i później na grani aż do szczytu jest tutaj naprawdę ogromna, robi wrażenie. Z tego miejsca już samą granią na szczyt Gerlacha zostaje jakieś 30 min. przyjemnej wspinaczki. Na szczycie robi kilka zdjęć, wpisujemy się do księgi pamiątkowej wyjętej z metalowej skrzynki, odpoczywamy i podziwiamy widoki jakieś pół godzinki i wracamy już inną drogą, Batyżowieckim Żlebem, doganiamy Czechów spotkanych na szczycie, dogadujemy się z nimi i wykonujemy kilka zjazdów po linie w dół (pierwsza lina 30m nasz a potem tyle samo na linie Czechów). Normalnie tutaj zjazdów nie trzeba tutaj robić, są klamry na pionowej ścianie po których można zejść, nam jednak przydał się trening a i szybciej pokonaliśmy tę odległość od tych, którzy zdecydowali się schodzić. Docieramy do Doliny Batyżowieckiej i na dół do Tatrzańskiej Polanki, na parkingu jednak jesteśmy dość późno bo ok. godziny 21.40, w drodze powrotnej robiliśmy jednak kilka postojów na zdjęcie uprzęży, nalanie wody z rzeki (bo już nam się skończyła), zjedzenie czegoś, wyjęcie czołówek, cieplejszych ciuchów i tak nam zeszło 🙂

Aneta Kaniut – Matula