Fundacja 4 Kontynenty
Kategorie
Blog

Witamy na Końcu Świata.

Już od samego początku, wjeżdżając do miasta, przekonaliśmy się, że nie jest to mała nadmorska mieścina wepchana pomiędzy ośnieżone szczyty. To spore miasto z własnym przemysłem oraz miejsce przeładunkowe dla transportu morskiego. Miasto, z racji jego odosobnienia praktycznie samowystarczalne.      
Na przystanku rozstajemy się z naszymi kompanami – Anią i Andresem. Ich plan obejmuje pozostanie to w hostelu na 2 dni, a następnie w ekspresowym tempie 10 dni – dotarcie drogą lądową do Buenos Aires. My z kolei chcemy spędzić czas na kampingu oraz odwiedzić słynny Park Narodowy Końca Świata. 
Pobyt zaczynamy bardzo owocnie – przez przypadek udaje nam się złapać stopa i przemili starsi państwo decydują się podrzucić nas na kamping. Jeździmy, po drodze zwiedzamy liczne małe dzielnice na skraju miasta. Wkrótce okazuje się, że kampingu żadnego nie ma. Nasi państwo, którzy ogromnie przejęli się naszą sytuacją  (a główne tym, że jesteśmy z tak daleka), wiozą nas od hostelu do hostelu. Zabawa trwa prawie godzinę – nigdzie nie ma miejsca. Pamiętajcie, i dobrze sobie zapiszcie – obecnie w Ushuai nie ma żadnego kampingu, za wyjątkiem Parku Narodowego, sporo oddalonego od miasta. Wylewnie dziękujemy naszym wybawcom za pomoc (Kali dziękować) i zostajemy w pierwszym wolnym hostelu. A jest on dosyć… nietypowy. Wszyscy goście to Żydzi, a oglądając zdjęcia pamiątkowe i podziękowania za gościnę na ścianach, chyba było tak od zawsze. We wspólnej sali panuje bardzo przyjazna atmosfera i przyjemnie razem spędzamy czas gotując. 

W następny dzień, w ramach oszczędności decydujemy się na ok. 15 km przechadzkę w pełnym obciążeniu i pełnym deszczu. Należy zwrócić Waszą uwagę na koszt transportu. Jest tutaj tak drogi, że za przejechanie łącznie w dwie strony ok. 30 km dla 4 osób można w Polsce kupić używane, ale na chodzie Cinquecento i do tego zatankowane po korek.
W parku narodowym można kampingować w wybranych miejscach. Nasz pierwszy nocleg wypada na osłoniętym od wiatru terenie nieopodal… prawdziwego końca świata. Niewiele jest takich miejsc, jak ta zatoka z widokiem na Kanał Beagla, wyspy i fiordy Tierra del Fuego. I przy tym wszystkim jedna mała budka pocztowa z blachodachówki. Wybranej osobie, która z racji wieku nie czyta naszego bloga wysyłamy pocztówkę z Końca Świata. A na sam koniec dnia lecimy w tempie ekspresowym po ścieżce edukacyjnej zaznajamiającej nas z pampą. Las jest niezwykły, magiczny. Zastanawiasz się, czy zaraz nie wpadnie na ciebie jakiś elf rodem z Tolkiena. Prześwity zachodzącego słońca oraz porośnięte mchem konary tworzą nierealny obraz a w mojej głowie króluje myśl, żeby tylko dotrzeć do namiotu przed całkowitym mrokiem. Kolejny dzień również spędzamy chodząc szlakami po samym wybrzeżu i po dżungli leśnej. 
Następna ważna informacja o parku. Pomimo przekonywania nas przez strażników parku, tak na prawdę nie ma tu nic. Sanitariaty, sklepy, gastronomia – wszystko to zieje pustkami, zamknięte.
Dla Parku Końca Świata mówimy zdecydowanie tak. Królująca nad całym parkiem Góra Guanako oraz Drzewo Matka czuwają i zapraszają 

do zwiedzenia okolicy.
Pozostałe nam niecałe dwa dni spędzamy poznając okolice Ushuai. Zatrzymujemy się na jedynej plaży, oddalonej ok. 10 km od miasta, ale za to z pięknym na nie widokiem. Poruszamy się stopem, ponieważ mieszkańcy widząc turystów, chętne na zabierają. Jedyne, czego chcą w zamian to krótkiej rozmowy o zamorskim świecie, o jakże oddalonej Europie. Próbujemy również odwiedzić górujący nad miastem lodowiec Glaciar Martial, jednak koszmarna pogoda mocząca nas po czubek nosa karze nam zawrócić. 

Drobne Ciekawostki Cieszą. 

– Jak powiedział nam kierowca busa, pogoda, której właśnie jesteśmy świadkami to najlepsza pogoda roku. Max. 15 st., pada tylko jakieś 50% czasu, na zmianę z wiatrem, który potrafi urwać głowę. Prawdziwa wiosenna przyjemność. 
– Argentyńczycy z innych regionów już tu nie przyjeżdżają. Bez względu na to, z którym lokalsem rozmawiamy, wszyscy zgodnie twierdzą, że jest tu za drogo. Znacznie.
– Jedną z najbardziej niesamowitych roślin, które spotkaliśmy był grzyb pasożytniczy o wdzięcznej nazwie chleb indyjski. Grzyb pasożytuje na drzewach a wyglądem przypomina małe mandarynki. Jest go pełno.
– Tierra del Fuego była pierwotnie zamieszkana przez plemię Yaghan (od 10 tys. lat). Pomimo wszechobecnego zimna ludzie ci nie nosili ubrań, a dla ochrony smarowali skórę tłuszczem zwierzęcym. Spali w pozycji kucającej, aby zachować ciepło w nocy. Podobno sama nazwa Tierra del Fuego wzięła się od mnóstwa ognisk, które ujrzeli przypływający europejczycy. Ciekawe, ponieważ prawie wszyscy sądzą, że nazwa pochodzi od spalonej, jałowej ziemi. A sama ona jest bardziej urodzajna i zielona niż w Patagonii. Niestety plemię Yaghan zostało zdziesiątkowane przez zderzenie z cywilizacją a ostatnia indianka czystej krwi zmarła kilka lat temu.
– Światło dnia jest tutaj obecne niezwykle długo. W Polsce mamy obecne około 10 godzin słońca, podczas gdy tutaj ponad 19.
– Pociąg Końca Świata to atrakcja również umierająca. Kolejka jedzie 3 km po widokowych punktach parku. Dla nas temat do ominięcia ze względu na ogromny koszt. Poza tym, że w cenie dostajesz kanapkę z lampką wina, to jazda trwa tak krótko że chyba nawet nie zdążysz jej skonsumować.

– Po przejechaniu Argentyny wzdłuż nasuwa się jedna myśl. Argentyńczycy (podobnie zresztą jak Chilijczycy) mogą mieszkać w rozpadających się budach- garażach z blachodachówki, ale na podwórku koniecznie musi znaleźć się grill (najczęściej z zardzewiałej beczki przeciętej w pół) oraz samochód typu pickup, którego wartość przekracza wszelkie pozostałe sprzęty razem wzięte wraz z całym domem i działką, na której stoi. To prawdziwi fani motoryzacji.

– W parku Końca Świata ma też koniec droga narodowa nr 3. Ponoć biegnie ona aż z Alaski i tutaj kończy się na 17 tys. kilometrze. Sporo…

W ostatni wieczór wybieramy się spróbować krabów krolewskich. Jak dla mnie trochę szalone. Pozwalają Ci trzymać jeszcze żywego kraba prosto z akwarium a po 15 minutach masz go na stole. Może bestialskie ale… fenomenalne. Rękami i nogami polecamy restaurację El Viejo Marino. Na stoliki trzeba czekać, wszystkie restauracje w mieście puste, a tutaj prawdziwe oblężenie. Sam właściciel rybak nakrywa do stołu i zaprasza gości. Będąc tu nie możecie ominąć.

Ostatnia porcja Dobrych Rad Wujka Rafała:

– Do Parku Narodowego Końca Świata zabierzcie ze sobą tabletki do uzdatniania wody. Wszystkie rzeki i jeziora uzbrojone są w tabliczki z zakazem picia wody. My jednak poradziliśmy sobie dzięki zakupionym w Polsce tabletkom, które za cenę 50gr za sztukę uzdatniają 1 litr jezioranki.

Zakończenie. 

Podróż była cudowna. Argentyna ciągnie się przez tak wiele kilometrów i dzięki temu jest tak różnorodna. Wspaniała. Czas do domu. Ale nie ma tego złego. Podróże kształcą, wiec wracamy nieco bardziej mądrzy o wiedzę o świecie. 
Przed nami daleka podróż z wieloma przesiadkami i problemami. Podróż do domu. Dziękujemy wszystkim, którzy byli z nami i śledzili nasze poczynania. Jeśli możecie, dajcie znać, czy blog Wam się podobał i co byście zmienili. Wasza opinia jest dla mnie ważna przy kolejnych projektach. Wszystkim dziękujemy i do zobaczenia w kraju.